poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Od Ferricio

-I co, głupio ci teraz?- powiedziała Suside, patrząc na bezbronnego brata. Obserwowałem go zza skały, próbując dowiedzieć się, o co tym razem poszło. Lecz byłem po chwili bardzo zaskoczony...
-Suside, proszę nie rób tego!- zaskrzeczał Reilotte. Miał zamknięte oczy, ale i tak leciały z nich łzy. Krystalicznie czyste, łzy smutku i... Rozpaczy. Chciałem ruszyć, ale moje łapy nie pozwalały mi na to. Chciałem go uratować, pomóc mu, rzucić się na siotrę. Lecz to nic nie dawało. Żadnego efektu, pomimo moich starań. Mózg mówił- stój. To niebezpieczne. Bynajmniej śmiertelne. W moim gardle powstał cichy warkot. Warkot, który dawał znać innym, że jestem zdenerwowany i zestresowany.
-Braciszku, ależ nic ci nie zrobię. Tylko on.- zaśmiała się smoczyca, pokazując kły w szyderskim uśmieszku. Pokazała łapą na wejście od sali- nagle przez ogromne, żłobione drzwi wszedł... Lucio. Przyjaciel Suside. Był większy od nas, o jakieś parę metrów oraz starszy- o kilkaset lat. Zrobiłem jeden krok, lecz dalej już nie mogłem. Musiałem przyglądać się temu, co zaraz ma się stać.
Coś okropnego.
Złego.
Lucio skrywał swoje uczucia pod zimną maską. Nie wiadomo, czy się cieszył, że zrobi coś memu bratu. Nie wiadomo, czy był zastraszany i wyrażał wyraźną niezgodę na plan psychopatki (czyt. mojej siostry). Po prostu... Był. Nie okazywał żadnej emocji. Bólu. Śmiechu. Strachu. Nic a nic.
-Głupku, ratuj go!- krzyczałem w myślach. Miałem nadzieję, że Lucio nauczył się telepatii. A... Jednak nie. Stał jak słup soli, uważnie słuchając biadolenia Reilotta i wrzeszczenia Suside. W końcu... Odezwał się spokojnym tonem:
-A masz to, czego pragnę?- Suside przewróciła oczami na znak wzgardy. Nie słyszałem, co mówiła po tym, jak smok wszedł do sali. Moje myśli się wyłączyły. Słyszałem tylko ciche szepty. Może swoje, może ich.
Samica wypowiedziała kilka słów i przed nią pojawił się mały worek. Połyskiwał tajemniczo. Na pysku Lucio pokazał się lekki, prawie niezauważalny uśmiech.
-Dziękuję.- mruknął i skierował się ku sparaliżowanemu strachem Reilottcie. Brat zaczął płakać jeszcze głośniej i wołał ojca. Lecz po co? Przecież on umarł, mówiąc wcześniej, że wychodzi na łowy z których już.. Nie wrócił.
A potem usłyszałem znajome imię. Właściwie pseudonim.
Ferr.
Zadrżałem, a po moim policzku spłynęła maleńka łezka smutku.
Popatrzyłem się na niego tęsknym wzrokiem. Wiedziałem, że mnie nie widzi. Ale ja widziałem jego. Całego zapłakanego. Nogi nadal mówiły "nie". Zaszarżować? Nie. Uratować go? Nie.
Wtem usłyszałem wrzask. Pysk otworzył się i mówił coś bez mojej wiedzy.
Już po nim. Lecz uwielbiam tę krew. I krzyk. Zabić wkrótce... ZABIĆ!
Lucio wypuścił falę ognia z paszczy. A tu nagle... Nogi ruszyły by... Patrzeć, jak Reilott płonie.
-... I mianuję cię Bethą, będziesz moją prawą łapą, będziesz służył Nagarr i patrzył na to, czy wróg nie nadchodzi.- odezwał się nieznajomy głos. Ocknąłem się z transu. Jestem przy wielkiej skale. Runy, smok... Ach, no tak. Nagarr i mianowanie. Ale, czy tamta wizja to... Prawda? Sam nie wiem, nie pamiętam jak Reilott zginął. Uniosłem łeb ku górze. Czarna smoczyca z niczym jak złoto oczami. Lśniły. Jak u...
Brata.
Czy to możliwe?
-Ferricio Hyptebornie II, odezwiesz się i wyrazisz na to zgodę?- powtórzyła się. Mój łeb samowolnie kiwnął na tak. Wszystkie stworzenia zgromadzone wokół, vyvreny, chochliki i dzikie smoki wzniosły okrzyk radości ku niebiosom. Uśmiechnąłem się lekko. Czy się cieszę, że jestem Bethą? Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Nie zależy mi na posadzie. Nie.
<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz